Obchody rozpoczęła msza św. w intencji ojczyzny w kościele Matki Bożej Królowej Polski, którą odprawił proboszcz parafii ks. Jarosław Balikowski. W czasie homilii przypomniano wydarzenia z roku 1920, kiedy odbyła się Bitwa Warszawska nazywana też "Cudem nad Wisłą". Mieszkańcy powiatu wyszkowskiego, samorządowcy, przedstawiciele organizacji pozarządowych, poczty sztandarowe i goście w asyście Młodzieżowej Orkiestry Dętej Ochotniczej Straży Pożarnej w Wyszkowie, udali się przed pomnik żołnierzy zamordowanych przez sowiecką czerezwyczajkę w 1920 roku, gdzie zgromadzonych powitał Piłsudczyk, płk. Sylwester Raniszewski:
- Spotykamy się dziś, aby oddać hołd tym, którzy poświęcili swoje życie dla wolnej i niepodległej Polski - mówił.
Rys historyczny przedstawił historyk dr Michał Depta:
- Co by państwo zrobili, gdyby wiedzieli, że wróg, zbliżający się do waszego miasta, morduje po drodze bez litości? Gdyby radzono wam uciekać, a pozostanie oznaczałoby prawie pewną śmierć? W 1920 roku pewien ksiądz z wyszkowskiej parafii był w takiej właśnie sytuacji. A mimo to został. I dzięki temu stał się uczestnikiem wydarzeń, które przeszły do historii. 15 sierpnia 1920 roku to dzień, w którym ważyły się losy nie tylko Polski, ale też całej Europy. Dzień, w którym naród, ledwie odrodzony, z trudem sklecony z trzech zaborów, stanął naprzeciw jednej z największych armii świata i wyszedł z tego zmagania zwycięsko. Był to triumf nie tylko żołnierza, ale też całego polskiego społeczeństwa. Była to walka niezwykła, gdyż śmiało można ją określić jako walkę dobra ze złem. Prymitywizm, zdziczenie i barbarzyństwo najeźdźcy uwidaczniało się bowiem w każdym z miast i miasteczek, które znalazło się na ich drodze, czego przykład mamy właśnie w tym miejscu. Z wyjątkową zaciekłością atakowano zwłaszcza kościół i duchownych. Odnosząc się do działań bolszewików, polski episkopat pisał: „Wróg to tym groźniejszy, bo łączył okrucieństwo i żądzę niszczenia z nienawiścią wszelkiej kultury, szczególnie zaś chrześcijaństwa i Kościoła. Mordowanie kapłanów, bezczeszczenie świątyń, świadczy o drogach, przez które przechodzi bolszewizm. Prawdziwie duch antychrysta jest jego natchnieniem, pobudką dla jego podbojów i jego zdobyczy”. Jednocześnie biskupi ostrzegali kapłanów z zagrożonych diecezji przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. Pomimo tego, wielu duchownych wytrwało i swoją postawą stanowiło wzór dla społeczeństwa. Wspomnieć tu należy bohaterskiego księdza Ignacego Skorupkę, czy też nuncjusza papieskiego, późniejszego papieża Piusa XI, który pomimo ewakuacji prawie wszystkich dyplomatów, mówił wprost, że może wyjechać, ale tylko na front.
Historyk przybiżył postać ks. Wiktora Mieczkowskiego:
- Nie mniejszym heroizmem wykazał się bohater naszej dzisiejszej opowieści, ksiądz Wiktor Mieczkowski - w czasach najazdu bolszewickiego proboszcz parafii św. Idziego. Początek wojny zastał księdza Mieczkowskiego na urlopie w Orawie. Miejscu oddalonym i względnie bezpiecznym od bolszewickiej nawały, choć i tu dochodziły wieści o bestialstwie najezdników. Pomimo tego proboszcz, nie chcąc porzucać w tak ciężkich chwilach swoich parafian, udał się do zagrożonego już wówczas Wyszkowa, gdzie od razu zaangażował się w pomoc wojennym uchodźcom. W tym czasie nieprzyjaciel zajmował coraz to bliższe miejscowości, wyładowując swój gniew głównie m.in. na duchownych, uznając ich za wrogów klasowych. Nawet pojawiający się tu i ówdzie agitatorzy, w założeniu pragnący zjednać dla najeźdźców mieszkańców, głosili wprost, że bolszewicy zabijają jedynie ziemian i księży. Proboszcz Mieczkowski odnosząc się do tych informacji wspominał: „Niektórzy z przejezdnych, którzy znali bolszewików, w delikatny sposób starali się wpłynąć na zmianę mojego postanowienia i radzili wyjazd, bo ludowi nic nie pomogę, a sam się najniepotrzebniej narażę, ale pozostałem przy swoim”. Ksiądz pozostał w Wyszkowie. Mieszkańcy oraz uchodźcy mogli liczyć na plebanii zarówno na wsparcie materialne, jak również, co też ważne w ciężkich chwilach, wsparcie duchowe. Zwłaszcza kiedy 11 sierpnia ostatnie jednostki polskie opuściły miasto, paląc za sobą most. Chwilę ową, wyjątkowo przygnębiającą, odnaleźć możemy we wspomnieniach księdza: „Palący się most runął z łoskotem do rzeki. Żal ścisnął mi serce. Zdawało mi się, że wraz z mostem zapada się w przepaść i znękana ojczyzna nasza”. Wkraczający bolszewicy, wyprzedzając fakty, głosili nawet, że Warszawa już wzięta i nie ma już żadnego ratunku. Ksiądz Mieczkowski z pewnością mógł obawiać się wówczas o swoje życie, zwłaszcza gdy na plebanii zjawił się Czekista, który odpowiadał za aresztowanie w pobliskiej Ostrowi Mazowieckiej rodzonego brata proboszcza. Ludwik Mieczkowski był bowiem wówczas tamtejszym burmistrzem i jednocześnie członkiem Obywatelskiego Komitetu Obrony Państwa. Nasz bohater zatem nie dość, że jako duchowny z założenia był wrogiem ustroju, to jeszcze stanowił bliską rodzinę lokalnego działacza niepodległościowego. Ponadto bolszewicy wiedzieli o organizowanych przez księdza mszach świętych w intencji obrony ojczyzny. Czarne chmury gromadziły się nad wyszkowskim duchownym. Mimo tego ocalał, a to za sprawą niezwykłych gości, którzy wkrótce zawitać mieli na wyszkowską plebanię, a których zapowiedziany przyjazd hamował zapędy pomniejszych bolszewickich oficerów. Gości owych z pewnością znamy. Byli to członkowie Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski w osobach Juliana Marchlewskiego, Feliksa Kona oraz współtwórcy czerezwyczajki - Feliksa Dzierżyńskiego, człowieka okrutnego i bezwzględnego, który odpowiadał za całą machnę bolszewickiego terroru. Kiedy zajechali na wyszkowską plebanię, początkowo nie przedstawili się. Czy to jednak powstrzymało księdza Mieczkowskiego przed toczeniem śmiałych dyskusji z przybyszami? Jak wiemy nie. W obliczu rewolucyjnego rządu, niemalże pod bagnetami bolszewickich żołnierzy, duchowny zwalczanego przez nich kościoła miał odwagę bronić swoich wartości i głośno mówić o wadach niesionego na bagnetach komunistycznego ustroju. Paradoksalnie zyskał tym uznanie przybyszów, którzy nie przemocą, lecz argumentami starali się bronić rewolucyjnych ideologii.
W czasach, gdy częstokroć pod wpływem własnych, doraźnych korzyści ludzie często zmieniają własne poglądy, porzucają wartości coraz trudniej jest znaleźć osoby wierne zasadom, gotowe bronić ich w obliczu społecznej presji. Cóż więc można powiedzieć o człowieku, który w obronie wartości rzucał wyzwanie przywódcom zbrodniczego systemu? Bohater? Tak. Z pewnością na taki tytuł zasługiwał. Bohater, którego bronią były słowa i argumenty. Bohater, który niewątpliwie zyskał szacunek przeciwnika. Misja Dzierżyńskiego, Marchlewskiego i Kona zakończyła się niepowodzeniem. Musieli uciekać pod wpływem niepomyślnych dla nich wiadomości z frontu. Kontrofensywa dowodzonych przez Józefa Piłsudskiego wojsk polskich zmusiła armię bolszewicką do defensywy. Nie oznaczało to jednak końca niebezpieczeństw. Właśnie bowiem w momencie odwrotu najeźdźcy dopuszczać się mieli najokrutniejszych zbrodni, czego przykładem jest los tych siedmiu ofiar, których zamordowano na dzień jedynie przed wyzwoleniem miasta - wspominał Michał Depta.
20 sierpnia w Ostrowi Mazowieckiej bolszewicy dokonali egzekucji na tamtejszym kapelanie. Mordu nie uniknęli również proboszczowie z kolejnych, znajdujących się na trasie odwrotu parafii. Ich ciała zostały w okrutny sposób okaleczone. Sutanna nie stanowiła ochrony, stając się wręcz impulsem do bestialstwa.
- Proboszcz Mieczkowski zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. W pamiętniku wspominał: „Zwrócona jest na mnie uwaga i pewnie zostanę aresztowany”. Otrzymywał liczne ostrzeżenia od zaniepokojonych parafian. Przed niebezpieczeństwem ostrzegał go nawet bolszewicki lekarz. Mimo tego wytrwał na posterunku i szczęśliwie doczekał wyzwolenia miasta, witając polskich żołnierzy ciepłym posiłkiem. Wszystkie te niezwykłe zdarzenia, sprawiły, że wyszkowska plebania i sam Wyszków stać się miały jednym kluczowych i symbolicznych miejsc w historii wojny 1920 roku. Tuż po wyzwoleniu miasta zjechali tu generał Haller wraz z ambasadorami Wielkiej Brytanii, Francji i Norwegii, oraz liczni korespondenci wojenni. Przybyli również publicyści - Żeromski i Ruszczyc. Wszyscy z uwagą słuchali słów księdza. Dlaczego? Bo oto właśnie wyszkowska plebania stała się wówczas centrum informacji o złowrogich planach bolszewików, pragnących ponieść ogień rewolucji na cały świat. Plany te, tak istotne dla światowego pokoju, ujawniono prostemu wyszkowskiemu proboszczowi, tocząc z nim intelektualny pojedynek na słowa.
- Zobowiązuje to nas do kultywowania pamięci o tym niezwykłym, charyzmatycznym człowieku, tak jak on uczcił pamięć bohaterów, finansując z dochodu z wydanych wspomnień budowę pomnika ku czci poległych na wyszkowskim cmentarzu. Jego wolą było spocząć naprzeciw tej mogiły. Warto zwłaszcza dziś odwiedzić jego nieco zapomniany grób. Zapalić symboliczną świeczkę. Historia księdza Wiktora Mieczkowskiego pokazuje, że bohaterstwo ma wiele twarzy. Czasem jest to odwaga na polu bitwy, czasem, jak u naszego bohatera, niezłomność ducha, wierność wartościom, siła słowa. Dziś wspominamy go z dumą i wdzięcznością jako człowieka, który nie ustąpił ani przed strachem, ani przed potęgą wroga. Stał się symbolem, zaś Wyszków za jego sprawą, sceną wydarzeń, które na trwałe zapisały się w kronikach roku 1920 - zaznaczył historyk.
Delegacje złożyły kwiaty i zapaliły znicze. Odmówiono modlitwę w intencji poległych. Na zakończenie wysłuchano Marszu Pierwszej Brygady. W ramach obchodów na pl. Miejskim można było obejrzeć wystawę polskich i sowieckich plakatów propagandowych, a także film „Ksiądz, cukier i bolszewicy” z cyklu „Przystanek Wyszków”.